wtorek, 3 czerwca 2014

Dzień Dziecka, Noc Dziecka

Dzień Dziecka powinien być wyjątkowy. Zawsze i dla każdego. Kiedy sama byłam dzieckiem, z tej okazji dostawaliśmy jakiś drobiazg, czasem rodzice zabierali nas na lody. I tyle w zasadzie. Jakoś nie mam co wspominać. Więcej pamiętam z rodzinnych wakacji niż kolejnych Dni Dziecka.

Teraz chcę inaczej. Nie tyle w opozycji do tego, jak wychowywali mnie rodzice, ile mając na względzie to, że dzieciństwo tak szybko mija. A jeszcze szybciej mija czas, który dziecko chce spędzać z mamą lub tatą. Boję się, że mój syn będzie taki jak ja i niechętnie spędzać będzie czas z rodzicami, szczególnie jako nastolatek. Pewnie, że marzę, by było zupełnie inaczej. I zrobię wszystko, aby tak się stało.

Trzeba więc wykorzystać ten czas, który los nam daje i świętować na całego. I w dzień, i w nocy. A że ostatnio tak rzadko jestem tylko dla Juniora, postanowiłam Dzień Dziecka rozciągnąć na cały wekend - dosłownie :) Zaczęliśmy od warsztatów z budowania robotów z klocków Lego. Lego to w ogóle pasja Juniora, spędza nad tymi klockami długie godziny i ciągle marzy o nowym zestawach. Jest kolekcjonerem, ale nie układa poszczególnych zestawów, by stały sobie na regale i wyglądały. Cały pokój jest zarzucony klockami i wciąż na nowo są z nich budowane róznorodne pojazdy, budowle, potwory, bronie i tylko-Junior-raczy-wiedzieć-co-jeszcze. W każdym razie skonstruowanie robota z klocków i połączenie go z programem komputerowym, do sterowania, sprawiło Juniorowi dużo frajdy.


Tak dużo, że aż zapalił się do klejenia robota z surowców wtórnych :) Robota nazwano Brumek, bo przecież ma koła z butelek eeeeeeeee ;)


Jednak niespodzianka dnia dopiero czekała na mojego syna. Nocne zwiedzanie Muzeum Śląska Opolskiego, o zobaczeniu którego Junior marzył od dawna. Poszliśmy. Byłam przekonana, że po pół godzinie będziemy już po wszystkim, jednak mój syn i jego dwie koleżanki (nie ma to jak wyprawa całą grupą) mile mnie rozczarowali. Bo oglądali wystawy z wielkim zainteresowaniem. Oto bardzo stare kości i kościotrupy, obrazy i makiety dawnego Opola. Musimy się tam wybrac jeszcze raz, albo trzy, bo tak wiele rzeczy nam umknęło. W każdym razie dzieciaki zasłużyły na miłe zakończenie wieczoru. Dlatego raz z mamą dziewczynek zrobiłyśmy coś bardzo niepedagogicznego. Nie ma to jak lody o 22. :)


Były malinowe i o smaku kiwi. W domu byliśmy przed 23. Biedny Juniorek ledwo wysiadł z samochodu i wspiął się po schodach na 4 piętro do naszego mieszkania. Przebrać się w piżamę pomógł mu tata, zęby umyć też. I padło dziecko. I spało dziecko. Do 5.30 :)

Przecież był już Dzień Dziecka i czekały kolejne atrakcje. Prezenty od rodziców (nawet nie wiecie ile radości może dać długa sprężyna spadająca ze schodów), niezapowiedziana wizyta babci i dziadka, odwiedziny u prababci. Długo by opisywać wszystkie te spotkania, niespodzianki, zabawy i smakołyki. Ważne, że dzień był udany, a Junior zasnął szczęśliwy. W łóżku rodziców, bo przecież z okazji Dnia Dziecka MUSI spać z mamą. I siostrą też. Najlepiej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz