niedziela, 11 maja 2014

Z cyklu "lęki ludzkie": dentysta

Ilu z was rodzice straszyli? Że Cygan przyjdzie i cię porwie. Albo policjant zamknie w więzieniu. W latach 70-tych straszono czarną wołgą. W wersji ekstremalnej mówi się dziecku, że się je zostawi samo już na zawsze. Także moi rodzice nie uniknęli tego błędu. Czasem słyszałam, że ktoś mnie zabierze, jak będę negrzeczna. Jakaś pani, Baba Jaga czy inny kulawy dziad.

Jakże dziecinne to były opowieści. Przecież każde dziecko wie, że Jaga to postać z bajki, a o czarnych wołgach to już tylko osobnicy 35+ pamiętają. Ja dzieci nie straszę. Żadna to dla mnie metoda wychowawcza. Budzenie lęku w dziecku, które przecież i tak strachów ma mnóstwo, jest szkodliwe wręcz. 

Rzecz jednak w tym, że budzimy w dziecku strach zupełnie niechcący, bezmyślnie raczej. Ile razy zdarzyło się wam powiedzieć do kogoś, w obecności dziecka, że pobieranie krwi to nic przyjemnego? Albo że wieczorem do piwnicy nie pójdziecie, bo ciemno i aż ciarki po plecach chodzą? Albo opowieści o lekarzach i szpitalach. A jak to wygląda, kiedy wybieracie się do dentysty? Czy nie mówicie: brrrr, znowu muszę tam iść i się męczyć; jak siedzę na fotelu to zawsze tak strasznie boli. I tym podobne. Tak szczerze, przyznajcie się sami przed sobą. To są słowa, z których nie zdajemy sobie sprawy. Dlatego też wypowiadamy je często, głośno i przy dzieciach.

Na myśl o dentyście ogarnia nas strach. Wielu z nas bywa w gabinecie raz na kilka lat zamiast co kilka miesięcy. Lecz ja mam obsesję na punkcie uzębienia, nie tylko mojego. Do dentysty chodzę co 6 miesięcy (w ciąży nawet częściej) i nie zasnę jeśli nie umyję zębów. Nawet po WIELKIEJ imprezie. Muszę je umyć i koniec. I wyjeżdżając nigdy nie zapomniałam szczoteczki do zębów. O piżamie zapominam notorycznie :) 

Kiedy tylko Juniorowi zaczęły wyrzynać się pierwsze zęby zaczęłam rozmyślać o tym, jak oswoić dentystę i nie pozwolić dziecku na strach. I kiedy po raz pierwszy odwiedzieć stomatologa. Jedni mówią, że zaraz po tym, jak pojawi się pierwszy ząbek. Inni, że kiedy już wszystkie będą widoczne. A jeszcze inni, że dopiero około 3 roku życia. Ponieważ nasz pediatra zaglądał Juniorowi w paszczę, po raz pierwszy poszliśmy do dentysty tuż po wyrośnięciu ostatniego ząbka (miał wtedy mniej więcej 2,5 roku). Najpierw odegraliśmy stosowną scenkę w domu. Wytłumaczyłam dziecku, na czym taka wizyta polega, pozwoliłam zajrzeć do własnej buzi. Aby oswoić syna z nową sytuacją. Nie wybraliśmy się do stomatologa dziecięcego. Wolałam wizytę u dentystyki, do której i ja, i mąż chodzimy od lat. Ponieważ nieźle się znamy Junior widział i słyszał, jak luźna jest nasza rozmowa, że dobrze się czuję w tym właśnie gabinecie. Dzięki temu sam nie czuł się bardzo skrępowany.

W gabinecie Junior się przedstawił i aby czuł się pewniej, siadłam na fotelu i wzięłam go na kolana. Potem wystarczyło tylko pooglądać super specjalne lusterko i bardzo szeroko otworzyć paszczękę. Bo przecież bawimy się w krokodyla :) Po 2 wizytach Junior już sam siadał na fotel i nikt nie musiał go zabawiać, by otworzył buzię. A ząbki? Zdrowe. Myte kilka razy dziennie, częściej widujące jabłka niż cukierki, siedzą sobie wszystkie grzecznie i nie wygląda na to, żeby chciały ustąpić miejsca swoim stałym braciom ;) Lęk przed dentystą? Zero. I może także dzięki temu, że uniknęliśmy jakichkolwiek zabiegów. Ale też dlatego, że Junior nigdy nie słyszał od rodziców, że dentysty trzeba się bać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz