piątek, 28 marca 2014

O matko, mój syn idzie do szkoły

Są takie słowa, które budzą dreszcze w matkach. Jedno z nich brzmi "szkoła". To jak dzikie zwierzę, które trzeba oswoić, najlepiej szybko, bo inaczej cię pożre, nieco przetrawi i zwróci wymiętolonego, nadgryzionego i przerażonego.

Tak się składa, że nadszedł czas, by Junior poszedł do szkoły. Ma jeszcze krótką chwilę błogiego przedszkolnego życia, ale wrzesień nadchodzi wielkmi krokami i powoli się przygotowujemy. Perspektywa szkoły nas nie przeraża. Ani mnie, ani męża mojego, ani syna. Cieszymy się z tego, że dziecko nam rośnie, rozwija się i kroczy do przodu a nie stoi w miejscu.

W sumie nie zastanawialiśmy się nad wyborem szkoły. Mamy to szczęście, że podstawówka znajduje się po drugiej stronie naszej ulicy. Jest nieduża, dobrze funkcjonuje, dzieci mogą uczestniczyć w wielu dodatkowych zajęciach (angielski, warsztaty plastyczne, szachowe, a nawet dla fanów Lego). Pewnie nie ma szkół idealnych, ale ta jest dobra - w pełnym, pozytywnym znaczeniu tego słowa. A nasza szkoła jest lepsza od innych, bo blisko :)

Nie ma we mnie irracjonalnego lęku o dziecko w szkole. Nie martwię się, czy sobie poradzi, czy go starsi uczniowie nie będą prześladować, czy nauczyciele zrozumieją, czy będzie potrafił się skupić. Nie martwię się nie dlatego, że się nie przejmuję. Bardzo się przejmuję. Po prostu zdaję sobie sprawę, że to kolejny etap w jego życiu, przed którym nie mogę go chronić. Jak zacznę, będę musiała to robić już zawsze. A otaczanie dziecka ochronnym kloszem jest błędem absolutnym i niewybaczalnym. Bo jak mój syn będzie sobie kiedyś radzić w rozpasanym gimnazjum, jeżeli nie oswoi się z podstawówką? A jak ma uodpornić się na pęd ku popularności w liceum, jeżeli nie będzie umiał dogadać się z kolegami na obecnym etapie? I co będzie, jeśli pójdzie na studia? Konkurencja tam spora i łatwo ulec swobodzie, jaką daje bycie daleko od rodzinnego domu.

Nie należałam do odważnych dzieci. Byłam nieśmiała, nieco zastraszona i zakompleksiona. A dałam sobie radę w szkole u schyłku komunizmu, w której było kilkaset dzieciaków w wieku 7-15 lat. Tylko moja klasa liczyła 36 uczniów, a takich klas w jednym roczniku były 4.

Junior jest w dużo lepszej sytuacji niż ja. Jest odważny, szalenie inteligentny, trudno go zrazić byle głupstwem i ma znacznie większe oparcie w rodzicach niż ja miałam. Jakże więc ma sobie nie poradzić? On na pewno nie zginie w nowym miejscu, wśród nowych ludzi i w nowych sytuacjach. Mam nadzieję, że będzie wręcz przeciwnie, że właśnie w szkole będzie mógł rozwinąć skrzydła i odnaleźć w sobie kolejne pasje, drogi i pragnienia.

Jako jedni z nielicznych rodziców, ja i mąż, nie przeklinamy rządzących. Szkoła nie jawi się nam jako koniec dzieciństwa. To dzieciństwo naszym maluchom organizujemy my - rodzice. Tylko nie zrzucajmy ciężaru wychowania i zabawy dziecka na szkołę i nauczycieli. Bądźmy przy naszych dzieciach, uczmy je tego, co w życiu najważniejsze, a żadne z nas, małych i dużych, nie będzie miało poczucia straconego czasu. 

5 komentarzy:

  1. Kochana, podnosisz na duchu :) Ja mam obawy. Hania też idzie od września. Do szkoły, w której będą 4 klasy pierwsze po 25 dzieci w każdej. Boję się.... o jej wzrost. Ona ma ledwie 110 cm, przeciętny sześcioletni pierwszoklasista powinien mieć 117 cm. Nie wspomnę o 7-latkach. Klasy będą mieszane. Martwię się o nią cholernie. I egoistycznie bardzo martwię się o wakacje i przerwy świąteczne. Co wtedy z dzieckiem? Urlopu mam tyle co kot napłakał, bo wróciłam na zmniejszony etat m.in. po to, żeby móc Hanię wcześniej odbierać ze szkoły. Dziadkowie przed 80-tką, nie mogę ich obarczać opieką nad wnukami. O gotowość szkolną się nie martwię, bo młoda jest mądra i wiem, że da sobie radę. Choć nie widzę najmniejszego sensu puszczania 6-latków do szkoły. Do polskiej szkoły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bistro droga, Twoje obawy nie są odosobnione, każda z nas się boi o dziecko w nowym otoczeniu. I nie ma się czemu dziwić. Sama zastanawiam się, jak ogarniemy te wszystkie przerwy świąteczne, ferie, wakacje. Jestem w lepszej niż Ty sytuacji - mam babcię i dziadka do pomocy. Ale nie można och nadmiernie obarczać. Tak sobie myślę, że jak się już zacznie nowy etap to damy sobie radę, bo innego wyjścia nie mamy :)

      Usuń
    2. No nie ma rady :) tak sobie myślę.... nie chodziłam do przedszkola, poszłam od razu do zerówki, bez wcześniejszego kontaktu z dziećmi w takiej grupie, nikt się nie martwił, nie sprawdzał u psychologa, czy jestem gotowa, emocjonalnie odporna... :)
      Kto jak nie my? :)

      Usuń
    3. byłam w tej samej sytuacji co Ty - od razu zerówka i to taka na 4 godziny dziennie i zaraz potem szkoła. ale nie mów, że nikt się nie martwił - martwili się chociażby rodzice. po prostu nikt się nie rozczulał nad nami, a teraz rozczulanie jest w modzie :)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń