piątek, 12 grudnia 2014

Przypadek wszedł na matkę

Przypadki chodzą po ludziach. Owszem, chodzą. I niech chodzą sobie po kim chcą.Tylko czemu po mnie? Po jaką cholerę muszę walczyć z wiatrakami i tracić czas na bieganie wszędzie"? Mnie tego czasu szkoda. Nawet nie mam kiedy pierników upiec.

Po kolei jednak. Zaczęło się od tego, że był wtorek i wracałam z pracy. Samochodem, jak zwykle. Zrobiłam szybkie zakupy, odebrałam Małą od niani i pędziłam do domu, by przygotować Juniorowi jakiś obiad zanim odbiorę go ze szkoły. I tak się spieszyłam, że ... się zatrzymałam. Na cudzym aucie. Mała się rozryczała, ja się hmmm zdenerwowałam, a pan z dostawczaka był załamany, bo miał bardzo mało czasu.

Trochę mu tego czasu zabrałam. Nim przyjechała policja, nim pozbierali nasze dane, a i tak najpierw załatwili sprawy ze mną, a nie z nim :) Chyba dlatego, że taka grzeczna byłam. I spolegliwa, bo przecież nie będę udowadniać, że nie moja wina, jak moja.

Zasadniczo, nikomu nic się nie stało. Samochodom stało się tylko troszkę, w każdym razie jeżdżę dalej :) Problem w tym, że moja ambicja ma z tym problem. 11 lat mam prawo jazdy. I w takiej sytuacji po raz pierwszy się znalazłam. Z powodu własnej, nie wiem jak to nazwać, chwilowej niekompetencji motoryzacyjnej, nagłego zaćmienia części umysłu odpowiedzialnej za koordynację kierownica-oko-hamulec.

Rzecz w tym, że tego samego dnia wieczorem jechałam z koleżanką na fitness, ja w roli pasażera. W ciągu 10 minut jazdy trzy razy mówiłam: uważaj, hamuj, ojej. Za każdym razem przepraszając, że się wtrącam.

Jaki z tego morał? Mam 6 pkt. karnych na koncie i mandat. Już zapłacony.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz